czwartek, 22 września 2016

Rozdział I

" LODY I KOTY"
Gwen

            Dom okazał się trzy piętrową posiadłością na której widok zaniemówiłam. Był po prostu ładny, choć ciężko było mi to przyznać. Jasno żółty, z wielkim tarasem przed wejściem, na którym stały ławki i małe stoły do kawy. Z każdej strony dom otaczał bajeczny ogród.  Kolorowy, kwiecisty i pięknie pachnący.
            Mama szła żwawym krokiem tuż przede mną, ciągnąc swoją wielką walizkę z ubraniami. Nie odzywała się do mnie od momentu, gdy opuściłyśmy Boston, prócz tych dwóch chwil, kiedy chciała rozmawiać o Danielu. Nie byłam zbyt chętna i widząc moje nastawienie wybrała cisze. Idąc wzdłuż równego chodnika, rozchodzącego się w trzech kierunkach - na boki do ogrodu i prosto do domu, zapomniała o moim istnieniu, zapatrzona tylko na swojego wybranka.
            Skłamałabym, mówiąc, że wcale mnie to nie denerwuje. Wręcz przeciwnie. Był to kolejny powód, który doprowadzał mnie do szału.
            Pierwszy był jeszcze w Bostonie, gdy Daniel postanowił szybciej połączyć nasze rodziny jeszcze przed ślubem. Zaproponował przeprowadzkę, mama się ucieszyła i bez zastanowienia zgodziła. Potem, w ciągu tygodnia obserwowałam smętnie jak znikały rzeczy, jedno po drugim. Podzieliła wszystko na trzy grupy. Największą stanowiły przedmioty na sprzedaż lub oddanie. A wśród nich większość była rzeczami należącymi do taty. Nie zostawiła mi nic, co było jego. Do nowego domu pozwoliła wziąć mi tylko jeden album ze zdjęciami z zakazem pokazywania go Danielowi. Resztę, schowała do pudła i wyniosła. Nie podobało mi się to. Oddała wszystko, co mogło jej przypominać choć troszkę tatę. Jakby chciała go wymazać z życia.
            Teraz była wielce zakochana i zapatrzona w Daniela Leach'a, stojącego przed drzwiami wejściowymi wraz z dwójką jego dzieci. Miał jedną córkę, która nazywała się Amanda i to, co się zdążyłam o niej dowiedzieć, widać było szczerą prawdą. Arogancka i wyniosła, stała z podniesioną głową, posyłając nam spojrzenie królowej obrzydzonej motłochem.  Długie, blond włosy spływały jej po nagich ramionach, wtapiając się w żółtą sukienkę do kolan. Jedno musiałam przyznać, była bardzo ładna i zgrabna, ale gdyby przestała promieniować taką niechęcią byłaby nawet bardziej interesującą osobą.
            Obok niej stał niższy chłopak, którym musiał być Sebastian. O nim dowiedziałam się, że jest przeciwieństwem siostry pod każdym względem i choć Nora więcej nie była wstanie już powiedzieć, tyle mi wystarczało. Wydawał się zamyślony patrząc na nas.
            Daniel, z co raz większym uśmiechem na twarzy, wyskoczył jak z procy w kierunku mamy. Ta zaś, pozwoliła się podnieść i ucałować, na co odwróciłam głowę, żeby nie zwrócić śniadania.
            Obok walizki mamy pojawiła się skrzatka. Spojrzała na mnie przyjaźnie, złapała walizkę  i zniknęła. Chwile później stała znów obok mnie, tym razem zabierając się za mój bagaż. Zniknął wraz z nią, Merlin wie gdzie.
            Obściskiwanie, skończyło się na całe szczęście bardzo szybko. Mama spojrzała na mnie ponaglając machaniem ręki, bym szybciej szła, a sama, pod ręką z Danielem ruszyła w kierunku wejścia do domu. Amanda stała ciągle tak samo, jeszcze bardziej skwaszona niż wcześniej. Prawdopodobnie jej też nie podobało się, co jej ojciec wyrabiał, albo po prostu taka była jej uroda.
            - Gwen, poznaj proszę Amandę i Sebastiana - zaczął Daniel, wskazując na swoje dzieci. Młody Leach podszedł do mnie i z uśmiechem przywitał się. Był ode mnie niższy o ponad głowę.
            - Amando... - Daniel zirytowany nastawieniem córki, ponaglił ją, bardziej karcącym głosem. Ona zaś, spojrzała na niego wzrokiem mówiącym, że ma go gdzieś, po czym skierowała się w moją stronę, uśmiechając się tak sztucznie, że aż mnie za mdliło. To, że mnie nie lubiła, było widać na pierwszy rzut oka.
            - Miło cię poznać - powiedziała, podając mi rękę.
            - Ciebie też. - Ton mojego głosu był najbardziej obojętny na jaki było mnie stać.
            Usatysfakcjonowani, nasi rodzice weszli do domu pierwsi, a Daniel rozpoczął pokazywanie domu. Za nim weszła Amanda, której uśmiech zszedł równie szybko, co się pojawił, przybierając na twarz maskę nienawiści. Zniknęła zaraz po chwili w korytarzu, nie zaszczycając nas dalej swoją obecnością, na co nie płakałam. Wprawdzie powiedziawszy też chciałabym zniknąć.
            Na szczęście, oprowadzanie dla mnie skończyło się na pierwszym piętrze, gdy pokazany został mi mój pokój. Przeprosiłam na tyle, na ile byłam w stanie uprzejmie i schowałam się za białymi jak śnieg drzwiami.
             Za nimi znajdował się pokój z niebieskimi ścianami i beżowym dywanem na całej powierzchni podłogi, który przyjemnie łaskotał moje stopy. Wielkie łóżko z puchatą, kremową pościelą w kwiaty stało naprzeciwko, tuż pod oknem. Z lewej strony były kolejne drzwi tym razem szklane, za którymi widziałam rzędy wieszaków. Jednym słowem garderoba. Po prawo zaś stał na pół ściany jasny regał. Dolna część składała się szuflad, górna zaś z otwartych wnęk, gotowych na moje rzeczy, a obok niej, tuż przy kolejnym oknie stało biurko. Przy łóżku skrzat zostawił moją walizkę.
            Ogólne wrażenie było smutne dla mnie. Pokój był w porządku, niebieski był moim ulubionym kolorem, więc tym bardziej cieszył mnie fakt, że to nie jakiś różowy. Przygnębiające było to, że to nie był mój pokój, choć tak go teraz nazywano. Był pusty, dopiero przygotowany na to, co z nim zrobię i ta nijakość była przytłaczająca, przypominająca, że to nie jest moje miejsce. Że muszę najpierw sobie to miejsce stworzyć.
            Pukanie do drzwi stopniowo dochodziło do mojej świadomości. Nim zdążyłam się odwrócić przytomna, do pokoju wparowała zła jak diabli Amanda, piorunując mnie wzrokiem, którym prawdopodobnie chciałaby mnie zabić. Na całe szczęście nie jest bazyliszkiem.
            Z hukiem zamknęła drzwi, ominęła mnie i z gracją ustała na środku pokoju.
            - Nie myśl sobie, że tu zostaniecie - wysyczała, niczym wąż gotowy do ataku na ofiarę. - Ojciec znudzi się zaraz twoją matką i was obie wyrzuci stąd. Radzę ci się więc nie przyzwyczajać i nie rozpakowywać.
            - Uwierz mi, że akurat nie mam zamiaru się przyzwyczajać - mruknęłam, z swobodą opierając się o drzwi. Ręce skrzyżowałam na piersi, tocząc krótką, lecz zaciekłą walkę na spojrzenia.
            Amanda przyglądała mi się chwilę, jakby nad czymś się zastanawiała, po czym podeszła bliżej mnie.
            - Mam taką nadzieję - szepnęła, mrużąc oczy, po czym złapała za klamkę. Odsunęłam się wolno, obserwując jak wychodzi, tym razem, na całe szczęście nie trzaskając drzwiami.
            Cóż, zbyt rozmowna to ona nie jest.
            Nie przyjmując się zbytnio przyszłą przyrodnią siostrą, zabrałam się do przepakowywania. Cieszył mnie fakt, że pojutrze był już pierwszy września i nie będę musiała spędzić w tym domu ani godziny dłużej. Tym bardziej patrzeć na mamę mizdrzącą się do Daniela.
             Postanowiłam, wbrew Amandzie, rozpakować się. Przynajmniej z rzeczy, które zawalały mi bagaż. Nie miałam tego zbyt wiele, zwłaszcza nie tyle, by ozdobić puste wnęki w szafkach. Główne miejsce na półce, na samym środku dostała moja szczęśliwa zabawka Pani Kitty, będąca białym kotkiem. Była ze mną od dzieciństwa i wiązały się z nią szczególne wspomnienia. Zwłaszcza, że była prezentem od mojego taty. Dookoła niej, na przylegających szafkach porozstawiałam ramki ze zdjęciami, na których byłam z przyjaciółmi. Zbierałam wszystkie skrupulatnie na dawnej tablicy nad moim łóżkiem w starym domu. Zasypiając, lubiłam na nie patrzeć i wspominać. Nie które książki, oraz drobne przedmioty położyłam już gdzie popadło. Nie potrzebowałam tego w Hogwarcie.
            Mój cykl pracy, a tym bardziej zajmowanie się sobą, został przerwany przez wtargnięcie mojej mamy, proszącej mnie na dół na kolację. Protestów i wymówek nie przyjmowała.
            Posadzona zostałam między nią, a Sebastianem. Amanda naprzeciwko mnie, a obok niej jej ojciec czule patrzący na moją mamę.
             Nim przyszedł czas na główny posiłek, na stół podane zostały lody waniliowo-truskawkowe w  wielkich porcjach. Były jak miód na moje podniebienie. Przy nich także zaczęły się nawiązywać pierwsze konwersacje. Początkowo niechętnie odpowiadałam na pytania Daniela, który starał się rozluźnić atmosferę przy stolę. Czując moją niechęć próbował zachęcić swoje dzieci do rozmowy, lecz z dwójki tylko Sebastian zaczął mnie zaczepiać, opowiadając i wypytując.
            Pod czas tej kolacji, zdążyłam go bardzo  polubiłam. Był miły, przyjacielski i bardzo inteligentny. Miał trzynaście lat, ale mogłam z nim rozmawiać jak z równolatkiem. Zwłaszcza chętnie rozmawiał o zielarstwie, o którym miałam bardzo mało dopowiedzenia, ale chętnie słuchałam, gdy opowiadał mi jakie rodzaje roślin wyhodował.
            Amanda przyglądała nam się całą kolację ze znużeniem, co jakiś czas odpowiadając na pytania zadawane w jej kierunku tak krótko, na ile się dało. Zbytnio jednak uwagi jej nie poświęcałam. Nie interesowała mnie.
            Po kolacji, wróciłam do pokoju, przebrałam się i właśnie miałam zabierać się za czytanie książki, gdy usłyszałam pukanie. Był to Sebastian z wielką tacą na której stały małe doniczki.
            - Obiecałem, że ci wszystkie pokaże - powiedział, uśmiechając się tak radośnie, jakby pierwszy raz ktoś zainteresował się jego hobby.
            Większość roślin była dla mnie, starszej od niego dziewczyny, nieznana. Dla niego zaś, czymś zwyczajnym, jakby uczono jak je wyhodować i do czego wykorzystać już na pierwszym roku nauki. Ja nigdy nie interesowałam się roślinami, nie lubiłam bawić się w ziemi i, jak stwierdziła moja dawna pani profesor, talentu do tego przedmiotu nie posiadam. Właściwie miała stu procentową racje.



Nora

            Stał z kolegami przy nowej wystawie w sklepie z akcesoriami do Quidditch'a. Rozmawiali żywo, przekrzykując się, śmiejąc i totalnie nie zwracając uwagi na otaczających ich ludzi.  W tym i mnie.
            Byłam głupia, że po tym wszystkim, co w zeszłym roku mi się zdarzyło, dalej patrzyłam na niego jak na bóstwo. Ale nie umiałam inaczej. Byłam jak idiotka zakochana i ciągle miałam nadzieję, że zwróci na mnie uwagę.
            Słysząc śmiech James'a, odwróciłam się gwałtownie i ruszyłam do księgarni Esy i Floresy. Za dużo wspomnień, za dużo bólu.
            Przed księgarnią stała Gwen, oglądając po kolei nowe nabytki z zainteresowaniem. Gdy zauważyła, że się zbliżam, zaczęła mi energicznie machać. Schowała pośpiesznie książkę do torby i podbiegła do mnie najszybciej jak tylko ciężar jej na to pozwalał.
            - Jak się za tobą stęskniłam, dziewczyno! Co tak długo ci zaszło? Miałyśmy się godzinę temu spotkać - zapiszczała, dusząc mnie. Zaśmiałam się na ten atak radości, próbując się wyswobodzić.
            - Udusisz mnie -  zacharczałam, ledwo oddychając.
            - Przepraszam - powiedziała cicho, zawstydzona, odsuwając się do tyłu. - Co tak długo cię nie było? Już pięć razy zdążyłam się zgubić.
            - Coś mnie zatrzymało - odpowiedziałam szybko, odwracając głowę w drugą stronę, aby tylko nie patrzeć jej w oczy. I przed Gwen nie potrafiłam być już w pełni szczera. - Dałaś radę, kupić wszystko?
            Obserwowała mnie bacznie, mniej wesoła niż na samym początku, lecz nic nie powiedziała. Nie naciskała. Za to ją właśnie kochałam.
            - Tak. Nie chciałabyś może iść na lody? Widziałam tutaj świetną lodziarnie.
            - Mówisz o lodziarni Fortescue'a? - Spojrzała na mnie pełnym niewiedzy spojrzeniem, uśmiechając się rozbrajająco. - Zapewne - westchnęłam, kręcąc głową. - Możemy iść.
            Pokątna trzydziestego pierwszego sierpnia była oblegana przez ostatnie grupy uczniów, którzy albo na ostatnią chwilę robili zakupy, albo spotykali się ze znajomymi, by spędzić razem radośnie czas. Idąc więc, popychana czasem przez nieuważnych pieszych i ogłuszana przez szmer rozmów z każdej strony, starałam się wsłuchiwać w opowieści Gwen. Ignorowała hałasy, opowiadając ze swobodą o rzeczach, które zdążyły się w Bostonie, a o których pisała mniej lub więcej w listach. 
            Nie mogłam się zbytnio skupić jednak na jej opowieściach, myśląc ciągle o James'ie Potterze. Siedział mi cały czas w głowie i za żadne skarby nie potrafiłam i nie chciałam go wyrzucać.
            Po krótkich przytaknięciach, uśmiechach na, wydawało mi się, śmiesznych momentach jej opowieści, doszłyśmy wreszcie do lodziarni. Panował tam porządek, choć była prawie cała pełna, a gwar ulicy wydawał się jakby mniejszy.
            Usiadłyśmy na zewnątrz, w jedynej wolnej dwuosobowej ławeczce, na której stały ładne żonkile w szklanym, małym wazoniku. Miałyśmy z tego miejsca świetny widok na przychodzących i wychodzących z lodziarni, jak również na przechadzających się wzdłuż Pokątnej ludzi.
            Po chwili podeszła do nas młoda dziewczyna w białym uniformie, uśmiechając się do nas przyjaźnie. Gwen zamówiła lody o smaku pistacjowym z bitą śmietaną. Ja zaś truskawkowe, pomarańczowe i czekoladowe kulki. Przez chwile, po dostarczeniu naszych zamówień siedziałyśmy w ciszy, zajadając się najlepszymi lodami, jakie można zjeść na Pokątnej.
            Czasem wśród  tłumu ludzi udało mi się dojrzeć znajome twarze, ale nikt nie patrzył w stronę lodziarni. Każdy był w swoim świecie.
            - Miło jest znowu się z tobą spotkać tak dłużej  - mruknęła, przerywając ciszę.
            - Ciebie również, choć zapewne nie jestem zbyt dobrym towarzyszem w tym momencie. - Gwen z uśmiechem przytaknęła. - Wybacz mi. Mam za dużo myśli ostatnio.
            - Nic nie szkodzi - odparła lekko.
            - A jak przygotowania do ślubu? Pewnie twoja mama chodzi szczęśliwa i strasznie zdenerwowana - rzuciłam pierwszym tematem jaki wpadł mi do głowy.
            Przez chwilę patrzyła na mnie, zastanawiając się co powiedzieć.
            - Prócz tego ze spaliła za sobą wszystkie mosty, myślę, że idzie jej bardzo dobrze. - Nieznacznie skrzywiła się, co nie uszło mojej uwadze. Rozumiałam co miała na myśli. Ciocia Charlotta wysłała mojej mamie większość rzeczy należących do wujka, bez żadnego słowa. -  Wiesz, mama bardzo się cieszy na ten ślub - mruknęła, przerywając ciszę.
            - A ty?
            - Ja? - spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami. Nie odpowiedziała od razu. Odwróciła głowę w kierunku harmideru, jaki się tworzył na ulicy, z zamyślonym wyrazem twarzy. Podparła głowę o dłoń i siedziała tak przez dłuższą chwilę, kręcąc łyżeczką w lodach, aż się rozpuściły i zmieszały z resztką bitej śmietany. - Powinnam się cieszyć, ale nie potrafię. Denerwuje mnie to. Minęło osiem lat od śmierci taty, a ona zapomniała już o nim.
            - Gwen...
            Machnęła ręką, jakby odganiała denerwującą muchę.
            - Nie rozmawiajmy teraz o tym. Co ma być to będzie. Jeszcze ślubu nie było, a do grudnia wiele się może zmienić - dodała, uśmiechając się delikatnie. - A co u ciebie? Mało ostatnio pisałaś o swoim  życiu.
            - Cóż, nie było co pisać - zaśmiałam się, sięgając po kolejną dawkę lodów. Co jak co, ale nie chętnie chciałam rozmawiać o sobie. Zawsze są niewygodne pytania, na które nie lubię odpowiadać.
            Gwen znów patrzyła się na mnie tymi swoimi pięknymi czekoladowymi oczami w ten swój badawczy sposób. Gdy byłyśmy dziećmi, często mówiono nam, że jesteśmy do siebie podobne. Z wiekiem jednak podobieństwo zniknęło i stałyśmy się zupełnie inne. Nie zmieniało to jednak faktu, że Gwen była bardzo ładna. Jak jej mama. Nie dziwiłam się, ze wychodzi ponownie za mąż.
            Ciocia Charlotta miała jak jej córka czekoladowe oczy i piękne, długie brązowe włosy, które nie były ani za ciemne, ani za jasne. Były idealnym kolorem o jakim zawsze marzyłam. Miały zgrabne noski, lekko pociągłą twarz i śliczne uśmiechy, którymi potrafiły skraść każde serce. Choć zgaduje, że ciocia była świadoma swojej urody, to Gwen zdawało się, nie zauważała tego.
             Kilka łatwych pytań, by nie naciskać, parę żartów, opowieści i czas minął nam przyjemnie szybko. Po zjedzeniu dwóch kolejnych zamówień lodów, wracałyśmy drogą powrotną w kierunku Dziurawego Kotła, zatrzymując się co chwila przy straganach i oglądając co dziwnie ubrane, stare czarownice mają na sprzedaż.
            - Och, patrz! - krzyknęła Gwen, zatrzymując się gwałtownie. Złapała mnie za ramię, mocno potrząsając mną. Wzrok mój i jej zatrzymał się na słodkich kociakach w pudełku, bawiących się i głośno miauczących. Nim się obejrzałam, Gwen stała nad nimi, zachwycając się ich wdziękiem. - Chciałabym takiego.
            - To weź. W Hogwarcie każdy ma jakieś zwierzątko.
            - W Salem nie potrzebowaliśmy zwierząt, a mama nie chciała mieć w domu ani kota, ani psa. - Wyprostowała się, z westchnięciem. - Zabiłaby mnie za kota.
            Ze smutkiem w oczach odwróciła się od kociątek, przyglądających się nam. Patrząc wciąż na swoje buty, ruszyła do przodu i nim zdążyłam zareagować uderzyła barkiem w podchodzącego chłopaka.
            - Przepraszam! - krzyknęła, odskakując do tyłu.
            - Spokojnie, przeżyłem. - Stał przed nami Louis Weasley, siódmoklasista, krukon oraz uważany przez wiele dziewcząt jeden z najprzystojniejszych facetów w Hogwarcie. . Uśmiechał się do nas, pokazując dwa rzędy białych zębów. - Hej, Leonora.
            - Hej - odpowiedziałam, lekko speszona. Z Louis'em rozmawiałam bardzo rzadko, zwykle tylko wtedy, gdy szukałam swojego brata, który był jego przyjacielem. Nie sądziłam nawet, że zapamiętał moje imię. - To jest Gwen. Gwen poznaj Louis'a.
            - Miło mi poznać - rozpromieniona uścisnęła ręke nowo poznanego chłopaka.
            - Ciebie również. Jesteś z Hogwartu? Nie widziałem nigdy ciebie - powiedział, z zainteresowaniem przyglądając się mojej kuzynce.
            - Przeniosłam się. Jutro mój pierwszy dzień - odpowiedziała, posyłając mu również promienny uśmiech.
            - Aaach, rozumiem. Więc miło cię poznać nowa koleżanko, a zarazem jeśli trafisz do Ravenclawu z przyjemnością cię oprowadzę po Hogwarcie. - Dostojnie ukłonił się, na co Gwen roześmiała się szczęśliwa.
            - Dziękuje za propozycję, ale już Nora zaoferowała się pokazać mi szkołę. Przepraszam - odpowiedziała łagodnie, łapiąc mnie oburącz za ramię.
            Louis tylko zamknął na chwilę oczy i przytaknął. Pożegnał się z nami i już nic więcej nie powiedział, bo pojawiła się sprzedawczyni i pochłonął się w rozmowie na temat kociąt.
            Ruszyłyśmy dalej z Gwen, która przez chwilę obserwowała dłużej niż wypadało Weasley'a. Zaczęłam się śmiać.
            - Zapomnij kochana! Louis ma dziewczynę. - Spojrzała na mnie z udawanym smutkiem, po czym zaczęła się również śmiać.
            - Wydaję się być miły.
            - Bo jest. Większość dziewczyn za nim szaleje z Ravenclawu, jest szarmancki, spokojny no i niebywale przystojny, jak zauważyłaś. - Rozbawiona, puściłam jej oczko.
            Dalszą drogę spędziłyśmy żartując i przekomarzając się.

9 komentarzy:

  1. Uhh, kwestie Gwen, choć przegadana bardziej pod względem opisów, łatwo się czytało i dała wiele nowych informacji. Przynajmniej wiadomo już skąd jest i co się działo z jej rodziną. ^^
    To samo z Norą - która ma sekret związany z James'em Potter'em?? Uwielbiam James'a i wszystkie parringi z nim, więc tutaj jestem wielce zaciekawiona, ale pewnie nie zdradzić co to za sekret, prawda? :P
    No i oczywiście Louis ! :) Nic dziwnego, że Gwen się nim zainteresowała, skoro to syn samej Fleur. ^^
    Czekam na ciąg dalszy i pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej! :) No nie zdradzę, będziesz musiała jeszcze poczekać. A James'a będzie spooro w opowiadaniu, więc jeszcze będziesz miała go dość. :D
      Relacje Gwen bardzo długo pisałam i właściwie trzy razy poprawiałam. Właściwie ciągle wyszukuje się jeszcze błędów i zmieniam jeśli coś jest nie tak, ale to są już takie małe zabiegi stylistyczne. Łatwiej pisało mi się Norę, fakt faktem. :)
      Dzięki i również pozdrawiam!

      Usuń
  2. Co za Amanda, jak mogła tak powiedzieć Gwen? Żeby się nie rozpakowywała... Bardzo mi się podobała rozmowa dziewczyn, była taka naturalna, przyjacielska. I widzę, że ktoś tu się zadurzył w Jamesie! To może być ciekawe :)
    Jestem ciekawa rozdziałów już w Hogwarcie! :)
    _____________________
    Pozdrawiam gorąco:)
    Devi

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Amanda, podobnie jak Gwen ma problem z nową rzeczywistością. Tylko, że jest bardziej agresywna i nie miła. xD
      Gwen i Nora są od dziecka przyjaciółkami, które się świetnie rozumieją. Każda ma swoje problemy i inaczej się na nich będą one odbijać. Mam nadzieję, że uda mi się to świetnie ująć. :)
      Szkolne życie już w przyszłym rozdziale pomału się zacznie! :)

      Dziękuje za komentarz i również pozdrawiam :)

      Usuń
  3. Ciekawy rozdział, w sam raz - nie za długi i nie za krótki. Nie jest tak dla mnie przesadzony w zbyt chaotyczne opisy. To mi się podoba.
    Bohaterowie - trudno mi się jeszcze z kimkolwiek zżyć.
    Kiedy nowego rozdziału, można się spodziewać?

    Pozdrawiam, Sin.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, że zajrzałaś. :)
      Staram się i tak rozbudowywać opisy w jak najbardziej wyczerpujący sposób, ale niestety jeszcze mi to nie wychodzi. Dopiero się uczę tego.
      Nowy rozdział planuje w pierwszym/drugim tygodniu października. Serdecznie zapraszam! :)
      Również pozdrawiam.

      Usuń
  4. Nie lubię już tej Amandy! Wrrr, w ogóle nie lubię Amand ! Każda jest arogancka >_<
    Ten Daniel musi być jakiś bogaty z tego co widać, jak taka chatę ma. Chociaż w świecie czarodziejów to normalne w większości...
    I taaak! Jest mój Louis! <333 Przepiękne zdjęcie przedstawiające go! Troszkę go sobie inaczej wyobrażałam, takiego delikatniejszego słodszego chłopaka, ale ten też jest w porządku.
    Szkoda tylko, że ma dziewczynę ;-; już myślałam, że będzie Love Gwen x Louis ;-;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No Amanda do najbardziej przyjemnych osób nie będzie należeć. xD Przynajmniej ta moja.
      Mój Louis właśnie wygląda taak :) Przynajmniej jest podobny xd
      Jak to się mówi - dziewczyna na ściana, nie ? haha, nie no Gwen nie należy do takich osób :D

      Usuń
  5. Witaj kochana.
    Jestem pierwszy raz na Twoim blogu i z ciekawością wgłębiłam się w opowiadanie.
    Przeczytałam go z niezwykłą uwagą i muszę przyznać, że nieźle sie zapowiada.
    Osobiście również nie polubiłam Amandy.
    Dziewczyna już od samego początku wywarła na mnie negatywne wrażenie w porównaniu z innymi postaciami, ale takie osoby również muszą być.
    Nadają charakteru całemu opowiadaniu i jakiejś takiej barwności.
    Właściwie nie wiem czy wiele osób tak ma ale ja szczególną uwagę zwracam właśnie na czarne charaktery. Mają one w sobie coś nietuzinkoweg i pewien smaczek.
    pozdrawiam serdecznie i życzę weny.

    [www.pokochac-lotra.blogspot.com]

    OdpowiedzUsuń