piątek, 30 września 2016

Rozdział II

" HOGWART"

Gwen

            Granatowy mercedes mknął ulicami Londynu, rozchlapując na boki wodę uformowaną w kałużę. Po wczorajszej pięknej pogodzie, gdy Słońce przyjemnie grzało plecy, zostały tylko wspomnienia. Niebo, jeszcze wieczorem przyjemnie błękitne, zostało całkowicie zakryte masą napływających szarych chmur. Z nich właśnie nieprzerwanie padał deszcz, spływający teraz strumieniami do studzienek kanalizacyjnych. Najgorszy jednak wydawał się zimny wiatr, zwiastujący nieuchronne przybycie jesieni. Z każdą minutą nabierał siły, co raz mocniej szarpiąc wszystko i wszystkich.
            Siedząc w samochodzie, wsłuchiwałam się w radio nastawione przez mamę i obserwowałam pojawiających się i po chwili znikających ludzi pod wielokolorowymi parasolami. Wydawało mi się to ciekawszym zajęciem, niż patrzenie na blond włosy Amandy, siedzącej tuż przede mną.
            Na moje szczęście, pierwszego września Daniel musiał iść do pracy, więc na peron 9 i 3/4 odprowadzić nas miała tylko mama. Zatrzymała się przed dworcem, pomogła szybko wyjąc nasze bagaże z bagażnika, po czym schowaliśmy się pośpiesznie w budynku. Gdy tylko wkroczyliśmy na nasz peron, Amanda opuściła nas bez żadnego słowa, wprowadzając moją mamę w stan przygnębienia. Jedynie jej brat szedł obok nas, cały czas opowiadając, szczególnie mnie, o Hogwarcie.
            - W tym roku będę starał się o dojście do drużyny Quidditch’a. Trenowałam całe wakacje, a teraz jeszcze jak zmienił się kapitan gryfonów, myślę, że będę miał szanse! - Ekscytował się, poprawiając co chwila ciężką, dużą torbę z rzeczami. - A ty lubisz grać w Quidditch’a, Gwen?
            - Kiedyś tak, teraz jednak wolę patrzeć, jak ktoś gra - odparłam szczerze.
            Przypomniało mi się, jak na czwartym roku starałam się o dojście do drużyny, wówczas jako szukająca. Byłam pewna siebie i wierzyłam, że jestem do tego stworzona. Przeliczyłam się jednak. Do eliminacji wystartowała nas siódemka. Trzy dziewczyny i czterech chłopaków. Wszyscy razem, kto pierwszy złapie, ten wygrywa. Na boisku, a szczególnie w powietrzu straciłam wszelkie przekonanie, gdy mała, złota piłeczka zniknęła równie szybko co śmignęła mi przed oczami. Była wtedy piękna, słoneczna pogoda, ale nawet to nie pomogło mi dostrzec chociaż małego błysku znicza. Wówczas, po równo dziesięciu minutach, złapał go pewien chłopak, który był potem najlepszym szukającym jakiego kiedykolwiek miała nasza drużyna. Właściwie dobrze się stało.
            - A na kogo chciałbyś startować? - zapytałam zaciekawiona, odganiając wspomnienia.
            - W tym roku będą szukać pewnie obrońcy i ścigających, więc mam nadzieję, że uda mi się na coś dostać. Dam sobie radę obojętnie co będę robił - odpowiedział pewny siebie. Uśmiechnęłam się rozbawiona.
            - Rozumiem. – Próbowałam wyobrazić sobie Sebastiana na boisku w tych dwóch rolach. Nigdy nie widziałam jak grał, ale przypuszczałam, że jego zaletą musi być szybkość i zwinność. Jednak myśl, że grałby w Quidditch’a nie pasowała mi z nim. Wydawał mi się bardziej takim spokojnym chłopcem, który bardziej woli posiedzieć w bibliotece i ewentualnie pobrudzić dłonie w szklarni, przy ulubionych rodzajach roślin.
            - No dzieciaki, tutaj się z wami pożegnam. - Głos mamy, bardzo smutny jak na nią, wyrwał mnie z zamyślenia. Gdy na nią spojrzałam, ujrzałam w jej błyszczących oczach nieopuszczające ją przygnębienie.
            Poczułam ukłucie w sercu. Wszystko było winą tej aroganckiej Amandy. Nikt nie kazał jej się spoufalać z moja mamą, ale troszkę kultury by jej się przydało. Sama nie byłam aniołem, też miałam problemy z zaakceptowaniem tego co się działo, ale starałam się być miła, by przynajmniej nie robić przykrości nikomu. Ona mogła chociaż się pożegnać, skłamać, że się śpieszy, a nie strzelać fochy jak zadufana w sobie egoistka, na którą świat się uwziął.
            - Dobrze mamo - powiedziałam, przytulając ją nagle, mając nadzieję, że choć troszkę poprawi jej to humor. Przez chwilę stała zaskoczona, po czym przygarnęła mnie do siebie. Różane perfumy oraz  zapach deszczu unosił się od niej, klatka piersiowa miarowo się unosiła, a na plecach czułam jej delikatne dłonie, które gładziły mnie przez materiał błękitnej bluzy.
            Puściłam ją nie chętnie, przypominając sobie, jak kiedyś przychodziłam do niej poprzytulać się, gdy byłam dzieckiem. Wszystko wtedy wydawało mi się takie proste.
            Sebastian zaraz po mnie objął moją mamę, która przytuliła go mocno i poczochrała na pożegnanie jego jasne włosy.
            - Idźcie. Musicie jeszcze znaleźć miejsce - ponagliła. Kiwnęliśmy głowami i z uśmiechami, weszliśmy do pociągu.
            Mama patrzyła na nas wzruszona i z westchnięciem odsunęła się pod kolumny, by stamtąd obserwować jak będziemy odjeżdżać. Po chwili ledwo ją widziałam, zasłoniętą przez inne rodziny, żegnające się ze swoimi dziećmi.
            - Idziemy? - zapytał Sebastian, uśmiechając się wesoło.        W odpowiedzi kiwnęłam mu głową.
            Ruszyliśmy wzdłuż wąskiego korytarza, mijając przechodzących w przeciwną stronę uczniów. Z zaciekawieniem przyglądałam się przedziałom, w poszukiwaniu Nory, ale tutaj jej nie widziałam. Za to po chwili moim oczom ukazała się blondwłosa czupryna Amandy, roześmianej i żywo gestykulującej w towarzystwie swoich koleżanek.
            - To przedziały teoretycznie ślizgonów –szepnął mi Sebastian, widząc jak się rozglądam. – Czasem spotkasz tutaj z innych domów uczniów, ale to najczęściej jacyś znajomi. Twoja kuzynka, Nora, jest krukonką, więc będzie gdzieś w następnych przedziałach.
            - Dzięki, nie orientuje się jeszcze tutaj we wszystkim doskonale.
            - Zawsze do usług! – I uśmiechnął się pokazując, rzędy białych, równych ząbków.
            Przeszliśmy dalej, aż wreszcie wypatrzyłam Norę. Siedziała sama, zaczytana jak zwykle w książkę. Miała na sobie kremową koszule na długi rękaw i czarne spodnie. Ciemnobrązowe włosy związała w kucyk, z którego pojedyncze kosmyki przy twarzy wyrwały się i delikatnie zakręciły. Brązowymi, prawie, że czarnymi oczami śledziła uważnie tekst. Obok niej leżała biała, otwarta torba, z której wystawały ubrania i brzeg innej książki.
            - Jest. Chyba się tutaj rozdzielimy – powiedziałam, kierując spojrzenie na Sebastiana.
            - Dobrze, ja idę dalej, poszukać swoich znajomych wśród gryfonów. Powodzenia! – I pomachał mi energicznie, żwawo idąc dalej.
            Otworzyłam cicho drzwi do przedziału, by nie przestraszyć kuzynki. Nora z nosem w książkach była już w swoim świecie i w takich sytuacjach była najczęściej bardzo bojaźliwa.
            - Puk puk – szepnęłam. Na dźwięk mojego głosu, szybko skierowała spojrzenie w moja stronę i wstała gwałtownie. – Można?
            - No nareszcie! Już miałam zamiar cię szukać – powiedziała, przytulając mnie szybko.
            - No, na pewno – prychnęłam. Zaraz obie śmiałyśmy się, siadając naprzeciwko siebie. – Co tam czytasz? – Przechyliłam się do przodu, by dojrzeć tytuł książki, leżącej tuz po jej prawej stronie. – Romansidło? – spytałam, konspiracyjnie poruszając brwiami.
            - Nie! Skądże znowu! – oburzyła się, czerwieniąc na policzkach.
            - Czyli jednak romansidło – skwitowałam, odczytując jej reakcję. Nora zapomniała, że doskonalę pamiętam jak od dziecka wykradała swojej mamie z biblioteczki książki i czytała potajemnie. O dziwo, wszystkie zawsze były historiami miłosnymi.
            -Oj, cicho! – syknęła. Złapała pierwszą lepszą rzecz jaka wpadła jej w ręce, a którą okazała się wciśnięta pod torbę bluza i rzuciła ją we mnie. Złapałam ją nim mnie uderzyła i zaczęłam się śmiać.
            - Toć nie masz już jedenastu lat, czego się wstydzisz?
            Nora usadowiła się wygodniej na siedzeniu, ciągle przyglądając mi się naburmuszona.
            - Nie wstydzę się, tylko...
            - Tylko co? – ponagliłam, widząc, że się zacięła. Westchnęła głęboko, opuszczając wzrok na twardą okładkę książki.
            - Ciągle mam wrażenie, że wszyscy będą się śmiać, że czytam takie rzeczy – wyszeptała smutnym głosem. Sięgnęła po książkę i odwróciła się, by ją schować do torby, lecz w ostatniej chwili złapałam ją za rękę. Spojrzała na mnie niepewnym wzorkiem.
            - Wiesz… - zaczęłam, delikatnie przyciągając jej dłoń z książką w moją stronę. – To, co ty lubisz, to twoja indywidualna sprawa. Lubisz romanse? Świetnie! Ktoś inny lubi historie magii i mógłby to czytać dzień w dzień, ale nie ma prawa śmiać się z ciebie, że masz inne upodobania. Rozumiesz? – puściłam jej dłoń i wyprostowałam się, posyłając jej przyjazny uśmiech. Z westchnięciem położyła książkę na kolanach.
            - Cieszę się, że będę mieć cię tak blisko – stwierdziła cicho, że ledwo ją dosłyszałam.
            - I vice versa. Jak tak dalej pójdzie i moja mama wyjdzie za mąż ponownie, to bądź pewna, że będę jeszcze bliżej ciebie! – Zmarszczyła czoło, nie rozumiejąc o co mi chodzi. – Wtedy przeprowadzam się do was! Pod jednym dachem z moją przyszłą przyrodnią nie wytrzymam – wyjaśniłam. Na jej twarzy pojawił się pełen współczucia uśmiech.
            - Właściwie się nie dziwie. Amanda jest nieznośna.
            Pociąg ruszył ze stacji, stopniowo przyśpieszając. Wyjrzałam przez okno w poszukiwaniu mamy. W tłumie jednak nie mogłam jej dojrzeć. Może już wyszła? Albo ciągle stała, gdzieś przy kolumnach, zakryta przez tłumy machających rodzin.
            Stopniowo krajobraz się zmieniał od sięgających horyzontu wielkich, różnokolorowych pól, przez malusieńkie wioski w oddali, aż po gęste lasy otaczające nas z każdej strony. Wszystko było niezwykle piękne, aż przyjemnie było patrzeć.
            Do naszego przedziału weszły wkrótce jeszcze dwie, młodsze dziewczyny, które świergotały całą drogę o nowym numerze czarownicy. Z Norą rozmawiałyśmy szeptem, choć wiedziałyśmy, że dwie młodsze koleżanki nawet nie zwracały na nas uwagi, a tym bardziej nie słyszały same jak głośno mówiły.
            - Czas się przebrać – powiedziała w pewnej chwili panna Snow, przyglądając się w skupieniu oddali za oknem. Powędrowałam wzorkiem w tym samym kierunku. Prócz dużej ilości drzew oraz co raz bardziej ciemniejącego nieba, nie potrafiłam określić gdzie jesteśmy.
            Wstałyśmy razem i ku naszemu zdziwieniu, dwie młodsze dziewczyny ucichły, spojrzały po sobie i również złapały za torby, uśmiechając się do nas szeroko. Zasłoniłyśmy przedział roletą, by przechodzący uczniowie nas nie podglądali i przebrałyśmy się wszystkie w czarne szaty.
            Wkrótce potem nim się obejrzałyśmy, pociąg stopniowo zaczął zwalniać, aż zatrzymał się, gdy niebo było ciemno niebieskie.
            Wyszłyśmy z pociągu na stację, zapełniającą się rozmawiającymi uczniami. Po deszczu, który padał od opuszczenia Londynu, tutaj nie było śladu. Nawet wiatr wydawał się bardziej przyjemny, a na niebie iskrzyły się pojedyncze gwiazdki. Idąc z Norą, kierowałyśmy się wraz z resztą w stronę drogi, gdzie zauważyłam, że stały powozy w równej odległości od siebie rozmieszczone.
            Nagle poczułam czyjąś dłoń na barku. Zatrzymałyśmy się obydwie, by ujrzeć twarz Louis'a uśmiechającego się do nas szeroko.
            - Mam cię! Hej, Leonora. - Wywołana kiwnęła głową, otwierając usta, by zadać pytanie, które i mi chodziło po głowię. Nim jednak do tego doszło, dodał: - Porywam ci Gwen. - Obydwie posłałyśmy mu zaciekawione spojrzenia, nic nie rozumiejąc. - Hagrid jej szuka. - dodał szybko.
            - A, dobrze. Ceremonia przydziału. – Nora pokiwała ze zrozumieniem głową. – To ja pójdę już do powozu. Spotkamy się w szkolę i mam nadzieję, że przy jednym stole. - Posłała mi uspokajające spojrzenie i machając, ruszyła z innymi uczniami w kierunku powozów.
            - Ok, prowadź - westchnęłam.
            Louis, wskazał mi drogę, sam idąc przede mną. Kierował mnie z powrotem w stronę pociągu, gdzie, jak po chwili zauważyłam, stała grupka małych dzieci i wielki mężczyzna z długą brodą przyprószona siwymi pasemkami.
            - Cholibka, jak ja ci się odwdzięczę Louis - powiedział ów wielki człowiek, drapiąc się po brodzie. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się szeroko. – Witaj! Jestem Hagrid! Zaprowadzę ciebie i resztę tych maluchów do Hogwartu na ceremonie przydziału.
            - Ok – szepnęłam cicho, obserwując pół olbrzyma z zainteresowaniem. Wydawał się bardzo przyjazny.
            - To ja lecę. Do zobaczenia, Hagrid – pomachał olbrzymowi i spojrzał na mnie. Nie mogłam oderwać od niego oczu. Spotykałam wielu przystojnych facetów, ale Louis miał w sobie coś, co bardzo do niego przyciągało.
            Złociste, blond włosy były krótkie, ładnie ułożone. Zapewne były również miękkie w dotyku. Jego błyszczące, bystre jasnoniebieskie oczy usadowione w owalnej twarzy, patrzyły na mnie z taką pewnością siebie i przyjaźnią, że nie dziwiłam się czemu wiele dziewczyn wzdychać mogło na jego widok. Czarny mundurek podkreślał jego jasną karnacje, a delikatnie malujący się wokół jego ust i w dolnej części policzków zarost oraz wyraźnie rysujące się kości żuchwy, dodawały mu uroku i powagi.
            - Do zobaczenia Gwen. – Z rozmarzenia wyrwał mnie jego głos. Dopiero po chwili dotarł do mnie sens słów jakie wypowiedział i nim odszedł, zdołałam dostrzec cień uśmiechu na jego twarzy.
            Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Uśmiechałam się jedynie cały czas i odprowadziłam go wzorkiem, aż znikł mi wśród powozów.
            Po chwili ruszyliśmy wszyscy razem, z Hagridem na czele, w kierunku leśnej ścieżki. Dzieciaki patrzyły na mnie z zainteresowaniem i szeptały na mój temat ciągle, lecz nie zwracałam na nie uwagi i szybko się im to znudziło, przeskakując na nowe odkrycia.
            Hagrid zaprowadził nas przez kawałek lasu, aż doszliśmy do wielkiego jeziora, u którego brzegu pływały łódki. Wysoko nad nami, na wzgórzu widniał Hogwart. Piękny, wielki zamek, którego liczne okna odznaczały się od mroku nocy, błyszcząc niczym żółte oczy potwora.
            Kazał nam usiąść po cztery lub pięć osób. Ja zostałam obdarowana zaszczytem siedzenia w jednej łodzi wraz z Hagridem, który prowadził je wszystkie w stronę zamku. Dzieci piszczały – jedne ze strachu, drugie z radości. Ja zaś patrzyłam zafascynowała na zamek i uśmiechałam się delikatnie. Czuło się tutaj magię w powietrzu, która wywoływała dreszcz, który prześlizgiwał się wzdłuż mojego kręgosłupa, sprawiając, że na skórze pojawiała się gęsia skórka.
            Rufa łodzi uderzyła o drugi brzeg jeziora sygnalizując koniec zabawy. Wyskoczyliśmy pierwsi z Hagridem i pomagaliśmy młodszym sucho wyjść na ląd, przytrzymując ich łódki, lub wyciągając troszkę bardziej na ziemie.
            Gdy wszyscy już staliśmy na własnych nogach, rozpoczęliśmy wędrówkę do zamku, który stawał się co raz bardziej wyraźny. W wielkich drzwiach wejściowych, do których prowadziło paręnaście stopni, stała starsza kobieta z surową miną i mocno zaczesanymi do tyłu włosami w koka. Przyglądała się nam wszystkim po kolei, jakby od razu nas oceniała, aż w końcu jej wzrok napotkał mnie i dłuższą chwilę mnie taksowała.
            - Dziękuje Hagridzie, możesz już iść – powiedziała surowo, mrużąc oczy. Dzieci cofnęły się lekko do tyłu, tak że ja stałam teraz na przodzie. – Zapraszam za mną. – Odwróciła się tak, że jej czarna suknia zaszeleściła na wietrze. Wkroczyła przez otwarte drzwi do oświetlonego środka, gdzie ustała na środku wielkiego holu. Naprzeciwko nas, tuż za jej plecami znajdowały się wielkie schody w górę. Z prawej strony drewniane, półokrągłe drzwi, zaś z lewej wielkie wrota, które musiały prowadzić do Wielkiej Sali. – Ustawcie się dwójkami – rozkazała i czekała, aż każdy znajdzie parę. Obok mnie stanęła mała dziewczynka, o zielonych, przestraszonych oczach. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.
            Gdy tylko się ustawili wszyscy, omiotła nas wzrokiem, policzyła, po czym podeszła do drzwi, tych na lewo. Poczekała chwilę, sprawdziła, czy wszyscy są spokojni, po czym oburącz pchnęła wrota, za którymi znajdowało się jeszcze bardziej oświetlone pomieszczenie z wysokim sklepieniem. Wchodząc spojrzałam w górę, na niebo, które zapewne mielibyśmy nad głowami naturalnie, gdyby nie sufit. Gdzieniegdzie błyszczały gwiazdy, a pod sklepieniem latały świece, dając przyjemną łunę.
            Kobieta poprowadziła nas wzdłuż stołów, w kierunku innego, prostopadle położonego do reszty, za którym siedzieli nauczyciele. Wszystkie oczy skierowane były na nas. Gdzieniegdzie słyszałam szepty oraz widziałam zainteresowanie moją osobą. Nie dziwiłam się. Trudno było mnie nie zauważyć, dużo wyższą od reszty dzieci.
            Gdy doszliśmy do końca stołów, kazała zatrzymać się nam, a sama stanęła twarzą do nas obok stołku, który dopiero teraz zauważyłam, a na którym leżała stara tiara. Kobieta, której włosy w świetle błyszczały się nieskazitelną czernią, wyjęła z kieszeni swojej czarnej sukni zwiniętą rolkę pergaminu.
            - Proszę, żeby wyczytana osoba podeszła do mnie i usiadła na stołku. Tiara przydzieli was do odpowiednich domów. – Rozwinęła listę, odkaszlnęła i po kolei zaczęła czytać nazwiska. Świeżo upieczeni pierwszoroczni podchodzili do niej z większości przerażeniem na twarzy, które znikało, gdy tylko Tiara wykrzykiwała nazwę jednego z domów. W oczekiwaniu na moją kolej, rozglądałam się po Sali, na której co chwila rozbrzmiewały oklaski i gwizdania, gdy ktoś nowy został przydzielony.
            Namierzyłam Norę po chwili, machającą mi z ożywieniem. Nie daleko niej siedział Louis Weasley, z przechyloną głową i przyjemnym dla oczu uśmiechem, obserwujący przydziały. Tam musiał być stół Ravenclawu. W głębi serca bardzo zachciałam teraz tam trafić, czując przyjemne ciepło rozchodzące się po moim ciele.
            Wreszcie, wszyscy pierwszoroczni zostali przydzieleni i zostałam sama. Kobieta, spojrzała na mnie, schowała listę i wyprostowała się.
            - Hunter, Gwendolyn.
            Wzięłam głęboki wdech, uśmiechnęłam się i żwawym krokiem podeszłam do stołka. Usiadłam na nim, a na moją głowę włożona została Tiara Przydziału. Spod jej ronda, widziałam jak wszyscy uczniowie patrzyli teraz na mnie z oczekiwaniem.
            - Ciekawe… - usłyszałam głos, który musiał należeć do tiary. – Odważna i inteligenta, to jest pewne. Masz niesamowite talenty, o taaak, tylko trzeba je z ciebie wyciągnąć. Ravenclaw, by ci w tym pomógł. Lecz widzę, też w tobie coś innego… Gdzie, by cię tu przydzielić… Wiem…
            - GRYFFINDOR! – rozbrzmiał mocny głos Tiary, a ja wstałam machinalnie idąc w kierunku najbardziej krzyczącego stołu na Sali, tuż przy ścianie po lewej stronie. Daleko od Nory. Daleko od Louisa.
            Posłałam jej zawiedzone spojrzenie, którym także mnie obdarowała. Chciałam spojrzeć dalej, parę siedzeń dalej, na tego złotowłosego chłopaka, lecz w ostatniej chwili powstrzymałam się. Na Merlina, on ma dziewczynę! Muszę się ogarnąć.
            Przy stole gryfonów na początku przestraszyłam się, że nikogo nie znam, aż moim oczom ukazał się mały chłopiec machający mi obydwoma dłoniami.
            Sebastian Leach! Na śmierć zapomniałam, że on był właśnie z Gryffindoru.
            Pewniej niż na początku, podeszłam do niego i usiadłam po jego prawej stronie, gdzie zrobił mi miejsce. Wokół siedziały młodsze roczniki, przyglądające mi się z zaciekawieniem.
            - Fajnie, że trafiłaś do Gryffindoru, tutaj jest najfajniej! – wyznał mi.
            Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, gdy na Sali momentalnie zrobiło się cicho. Skierowałam wzrok za resztą, na stół nauczycielski. Na samym jego środku siedziała sędziwa, ale dobrze trzymająca się kobieta, która właśnie wstała. Podniosła swoją różdżkę do krtani i przemówiła:
            - Witajcie, droczy uczniowie, w nowym roku szkolnym! Nim rozpocznie się uczta powitalna jestem zobowiązana przypomnieć starszym, jak i uświadomić młodszych uczniów, o niektórych ważnych zasadach w Hogwarcie. Po pierwsze, zabrania się eksploracji Zakazanego Lasu i bardzo bym prosiła, aby śmiałkowie próbujący udowodnić swoją odwagę… –  Tu spojrzała się znacząco na stół stojący po zewnętrznej, lewej stronię, przy którym uczniowie należący do barw Gryffindoru wydali z siebie cichy śmiech. -  …wykazali się bardziej w nauce. O stosownym zachowaniu mam nadzieję nie muszę przypominać. Co do spraw bardziej informacyjnych, formularze pozwolenia odwiedzania Hogsmeade należy złożyć do Święta Duchów, waszym opiekunom. Mam nadzieję, że czas spędzony w Hogwarcie będzie dla was niezapomniany. Nie przedłużając już, czas zacząć ucztę powitalną! – I klasnęła w dłonie, a nagie stoły okryte zostały rozmaitymi potrawami i napojami na złotych talerzach i półmiskach.
            Patrząc na jedzenie, dopiero uświadomiłam sobie, że nic nie jadłam od śniadania, a brzuch jakby na potwierdzenie zaburczał. Idąc w ślady innych, nalałam sobie sok pomarańczowy i nałożyłam pięknie wyglądające naleśniki z owocami, polane różnego rodzaju, słodkimi sosami.
            Zajadałam się ze smakiem, gdy nagle ktoś wcisnął się między mną, a Sebastianem. Była to ładna dziewczyna o czarnych, prostych włosach i niebieskich, dużych oczach. Uśmiechała się do mnie przyjaźnie.
            Na swojej szacie miała srebrną odznakę z literą P.
            - Cześć . Jestem Prefektem Gryffindoru, Harriet Rogers – powiedziała z dumą w głosie, wypinając lekko pierś do przodu, bym mogła lepiej zobaczyć jej oznakę. – Tradycyjnie, pierwszego września, wszyscy pierwszoroczni i nowi zostają przez nas, prefektów, zapoznani z regulaminem szkoły oraz z topografią, by jutro się nie zgubić. Dlatego jeśli masz jakieś pytania to wal do mnie śmiało, z przyjemnością ci na nie odpowiem!
            - Miło mi cię poznać i dzięki, jak coś się zgłoszę. – Wyciągnęłam w jej kierunku rękę, którą mocno uścisnęła i lekko potrząsnęła.
            - Ciebie również! Jeśli potrzebowałabyś pomocy, albo chciała pogadać, to siedzę tam, naprzeciwko tej dziewczyny z niebieskimi pasemkami. – Przechyliła się lekko do przodu i machając dłonią wskazywała miejsce, gdzieś paręnaście osób dalej. – To do później! – dodała, po czym ruszyła z powrotem w kierunku, z którego przyszła.
            Po kolacji, wszyscy uczniowie ruszyli do wyjścia z Wielkiej Sali, a większość prefektów wołała swoich pierwszorocznych do siebie. Wzrokiem odszukałam Harriet, której nie dałoby się nie zauważyć. Stała na ławeczce, by dodać sobie wzrostu i nawoływała co chwila młodych gryfonów. Przed nią tworzyła się mała grupa podekscytowanych uczniów, zadzierających głowę do góry, by patrzeć na prefekta.
            Gdy na Sali zostały tylko pierwsze roczniki, zeskoczyła z ławki i wraz z dużo wyższym chłopakiem zaczęła opowiadać o zasadach w szkolę. Wszyscy wsłuchiwali się w jej słowa z zapartym tchem, ja zaś nie mogłam się doczekać oprowadzania.
            Harriet nawijała jak katarynka, żywo przy tym gestykulując. Wyprowadzając nas z Sali, omawiała gdzie które drzwi prowadzą i jak dojść do różnych sal i pomieszczeń. Poprowadzono nas samo przemieszczającymi się schodami w górę, informując gdzie i jak można dojść, aż doszliśmy do wielkiego obrazu w złotej ramię, przedstawiającego masywną kobietę, która nazywała się Grubą Damą. W dłoni trzymała kieliszek z winem.
            - Tu jest wejście do pokoju wspólnego i waszych dormitoriów. Hasło zmienia się od czasu do czasy, lecz nie martwcie się! Na tablicy ogłoszeń zawsze będzie wywieszona informacja o wszelkich zmianach, a jeśli zapomnicie, odszukajcie kogoś ze starszych roczników lub nas, prefektów! – wyrecytowała na jednym wdechu, pokazując siebie i kolegę. – Aktualne hasło to, zapamiętajcie… - Odwróciła się, rozejrzała teatralnie dookoła czy nikogo obcego nie ma, po czym spojrzała na obraz, gdzie Gruba Dama, z uśmiechem patrzyła na nią. - Kryształowe kulki. – Po wypowiedzeniu słów, kobieta  kiwnęła głową. Obraz odskoczył od ściany i otworzył się jak drzwi, ukazując sporą dziurę, na której końcu widać było przyjemny dla oka pokój. Po lewej stronie, wznosił się sporawy kominek, w którym wesoło trzaskał ogień. Przed nim stała sporawa, kremowa kanapa i dwa fotele przy jego bokach. -  Nie podawajcie hasła nikomu z innych domów! To najważniejsza zasada. – dodała, prowadząc nas na sam środek pokoju wspólnego. – Dobrze, teraz pokażemy wam wasze pokoje. Panowie na lewo. A panie na prawo, za mną!
            Zaczęłyśmy wchodzić po krętych schodach, a Harriet pokazywała dziewczynkom pokoje, wyczytując je z tabliczek na drzwiach. Wreszcie, gdy znalazłyśmy się wyżej już same, uśmiechnęła się do mnie, wskazując drzwi przy których stała. - Tutaj są pokoje szóstego roku. Mój jest następny, jakbyś czegoś potrzebowała. Do zobaczenia później! Niestety jeszcze muszę parę spraw załatwić. – Z westchnięciem ominęła mnie i ruszyła w dół schodów.
            Spojrzałam na tabliczkę zawieszoną na drzwiach, na której wypisane były cztery nazwiska : Crystal Robbins, Layla Quinn, Camille Doyle oraz moje. Z bijącym sercem, złapałam zimną w dotyku klamkę, która ustąpiła pod naciskiem mojej dłoni. W pokoju panowała cisza. Wszystkie moje nowe współlokatorki już smacznie spały.
            Najciszej jak mogłam, zamknęłam drzwi i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Zaraz obok, po prawej stronie znajdowały się kolejne, tym razem bialusieńkie drzwi. Troszkę dalej stało pierwsze łóżko, zasłonięte z każdej strony. W równych odległościach przy ścianach dookoła były kolejne. Każde do kompletu miało małą szafkę nocną. Jedynie ostatnie łózko było wolne, na którym również leżała moja granatowa torba z rzeczami. Przy tym łóżku również paliło się jedyne włączone światło – mała lampka na szafce nocnej, dająca łagodną poświatę, nieprzeszkadzającą spać. Najbliżej wyjścia, stała wielka, długa szafa, z lustrem zamiast drzwi.
            Usiadłam na łóżku, które okazało się niezwykle wygodne i miękkie, po czym wolno zaczęłam zdejmować z siebie szaty, rozmyślając, co czeka mnie następnego dnia.


________________________

Hej, kochani! Wcześniej niż zapowiadałam już wstawiam kolejny rozdział. Szczerze, sama nie mogę się doczekać, aż wreszcie będę wchodzić w główny wątek, do którego staram się dotrzeć, a że na razie was zanudzam, to po zanudzam was szybciej :D
Mam nadzieję, że chociaż troszkę na razie wam się podoba opowiadanie. Do profesjonalnej pisarki mi daleko, ale staram się jak mogę, choć wiem, że robię dużo błędów. Zwłaszcza interpunkcja u mnie kuleję i nie zawsze tam gdzie trzeba jest, lub w ogóle go nie ma - ten przeklęty przecinek. :)
Na koniec chciałam serdecznie podziękować, każdemu kto czyta to opowiadanie, a tym bardziej tym, którzy się na jego temat wypowiadają.  Więc... Dziękuję! :*